niedziela, 11 sierpnia 2013

Literacki słuch Nahacza


Zderzenia oczekiwań z rzeczywistością, zwłaszcza tych oczekiwań, które hodujemy przez lata, może być zawodne. Czekamy dwa lata na adaptację ulubionej książki, która okazuje się do, sięgając głębiej, okrężnicy. Ulubiony zespół muzyczny w końcu przestaje się cackać z singlami i wydaje nowy album, którego nawet z torrentów nie chce ci się ściągnąć.

Ja czekałem lata, tak lata, na przeczytanie dwóch pierwszych książek Mirka Nahacza – "Osiem cztery" i "Bombel".

Ciężko pisać o Nahaczu nie podzielając tych skądinąd niewielu materiałów, jakie możemy wywąchać w internecie. Z tego, co mówią o nim jego znajomi, był inteligentniejszy ode mnie i od ciebie razem wziętych, posiadał ponadprzeciętny zmysł obserwacji, wyczulony był na więcej bodźców niż przeciętny Kowalski, czuł więcej w otaczającym go środowisku i co gorsza dla niego był ponadprzeciętnie wrażliwy. Ciężki koktajl cech, jeśli ktoś by mnie spytał. Widocznie był też zbyt ciężki i dla niego. O jego książkach mówiło się przede wszystkim, iż posiada absolutny literacki słuch. I właśnie to, literacki słuch, trzymało się mojej uwagi. Teraz, po lekturze jego dwóch pierwszych książek, wiem, o co chodziło.

"Osiem cztery" i "Bombel" to proste, zaryzykuję stwierdzenie, że banalnie proste powieści – pierwsza opowiada o imprezie, gdzie alkohol i używki, druga o pijaczku na przystanku, który myśli sam do siebie – ale zupełnie nie o to chodzi. Czytając je, nie zwracałem specjalnie wielkiej uwagi na to, co się działo. Ważne było, jak zostało to przekazane. Jakbym nie czytał książki, ale słyszał to wszystko, te opisy, te skromne dialogi, te myśli Nahacza przefiltrowane przez jego bohaterów.

Myślałem o tym, jak to określić. Jego proza kojarzy mi się z muzyką. Ma rytm, wyczuwalny podczas czytania. Czytelnik płynie przez jego tekst, przyspiesza w odpowiednich momentach mimowolnie, zwalnia tak samo, jakby między słowami zainstalowane były jakieś podprogowe instrukcje dla mózgu. Serio. Coś niesamowitego. Potrzeba do tego pewnej koncentracji, skupienia, jasne, ale jak już złapie się bakcyla, ciach-ciach, nawet nie orientujesz się, ile się wydarzyło w przeciągu tych trzech przerzuconych kartek, ile informacji przekazał nam Nahacz prostymi słowami, tymi długimi zdaniami, które długimi się nie wydają. To aż niesamowite, jak potrafił w odpowiednim momencie postawić dwa przecinki, między nimi rzucał jakąś prostą metaforę, która ustawiała całe zdanie, nadawała mu takiej siły, że podczas czytania musiałem zerknąć w okno i przetrawić to, co zostało mi powiedziane. Kosmos, mówię wam.

W internecie wiszą fragmenty jego książek. Poszukajcie, spróbuje. Nie ściągajcie z chomika, kupcie książkę na Allegro albo od wydawcy, naprawdę warto. Taka literatura zasługuje na to, by ją przeczytać za pieniądze.