wtorek, 4 stycznia 2011

Ciocia dobra rada

Pawlikowska w swojej W dżungli życia niebezpiecznie balansuje między zaślepioną wiarą w dobrą karmę a zestawem kilku dobrych rad dla tych, co w swoim życiu natrafili na mur z napisem "no hope".

Już na wstępie znana podróżniczka nie pozostawia złudzeń czytelnikom - to od nas, czytających jej słowa, zależy, jak nasze życie się potoczy. Wystawiając na światło dzienne przykłady z własnego życia Pawlikowska pokazuje, jak niewiele wystarczy - samoświadomość plus obdarta z lenistwa chęć - by wprowadzić w swoje życia diametralne zmiany. Wszystkie swoje przekonania i rady przeplata z flashbackami własnego życia, od wczesnego dzieciństwa poczynając, nawiązując tym sposobem szczery, empatyczny kontakt z czytelnikiem. Też byłam młoda, żyłam marzeniami i nie potrafiłam ich zrealizować. Autorka trafia w sedno swoich problemów, a czytelnik odkrywa, jeżeli jeszcze tego nie wiedział, iż głównie w jego gestii leży, by rozruszać swoje zastygłe kości i wziąć się za realizację siebie takiego, jakiego widziało się w dzieciństwie, zanim wpadło się we wnyki dorosłej rutyny.

Rady Beaty są jasne i przejrzyste, choć mocno ogólnikowe. Dość łatwo dojrzeć w nich luki, słabe strony, które można łatwo roztrzaskać młotkiem prozy życia. Umówmy się - nie każdy człowiek jest wyposażony w taką dawkę hurra optymizmu, nie każdemu uśmiecha się los, jak kilkakrotnie uśmiechnął się do Autorki (nie umniejszając jej innych podjętych działań wobec siebie) i nie każdemu wystarczy wiara w siebie jako paliwo do szukania szeroko pojętego szczęścia w życiu. I nie każdy miał możliwość wyjechania do dziczy, z dala od cywilizacyjnych problemów, by móc przy koncercie cykad i kakadu kontemplować stan swojej niespokojnej duszy.

Oczywiście, niektórym brak o wiele więcej niż Pawlikowskiej kilkadziesiąt lat temu, zanim rozpoczęła restrukturyzację własnego nieszczęsnego jestestwa, ale Autorka nigdzie nie zaznacza, iż jej rady staną się uniwersalną prawdą objawioną dla wszystkich i dla każdego. Całe W dżungli życia należy czytać jako wielki cudzysłów, coś pomiędzy poradnikiem a wskazówką, jeżeli chce się z tego wynieść konstruktywne wnioski i dopasować przytoczone rady do swoich problemów. Co pozytywne, Pawlikowska nie mydli oczu. Nic się nie zmienia od chwili postanowienia. Chęć to tylko pierwszy krok, pierwszy zakręt do pokonania. Należy potraktować go optymistycznie, bo sama chęć, nadzieja - to znak, iż jeszcze nie skostnieliśmy. Przynajmniej nie do szpiku. Ciągle tli się w nas nadzieja, a ta, jak pisał kto inny, umiera ostatnia. Niewymierność niektórych rad Pawlikowskiej do większości stosunków międzyludzkich potrafi jednak irytować. Jej wskazówki niebezpiecznie przekraczają niekiedy granicę manifestu do zdroworozsądkowego dbania przede wszystkim do siebie, wchodząc na terytorium samolubnego egoizmu. Ciężko sobie wyobrazić sytuację, w której zawsze odmawiamy pomocy znajomemu tylko dlatego, że teraz akurat mamy czas zarezerwowany dla siebie. Na takie zagrywki mogą pozwolić sobie ludzie, którzy osiągnęli pewną autonomię, a nie ludzie zawieszeni w psychologicznej próżni, nie potrafiący chwycić swojego życia za rogi - a właśnie do takich jest skierowana ta książka.

Beata Pawlikowska doświadczenie życiowe posiada, tego odmówić jej nie można. Jednak czytając W dżungli życia można fragmentami odnieść wrażenie, że tuż przed jej napisaniem wylądowała dopiero po raz pierwszy na naszej planecie, w społeczeństwie XXI wieku. Niekiedy jej credo "dobra energia wewnątrz przyciąga dobrą energię z zewnątrz" czytelnik może skwitować przewróconymi oczami, lecz książka jako całość jest dobrym drogowskazem dla każdego, kto poszukuje drogi sensu w swoim bezdrożnym życiu. Może i brzmi to górnolotnie, ale cała książka jest napisana w taki sposób.

Niemniej wszystko to udowadnia, iż poruszając temat podróżniczki Beaty Pawlikowskiej można swobodnie ominąć irytujące powiązania jej osoby z Wojciechem Od Pedziów Nie Biorę Cejrowskim.

1 komentarz: